Przed Wami już trzeci odcinek mojej powieści, którą piszę dla Was na blogu.
Dzisiaj m.in. o tym, gdzie udali się Siemomysł i Domarad wraz z trzema kolegami i kogo tam spotkali.
A w poprzednim odcinku...>>>
Dzisiaj m.in. o tym, gdzie udali się Siemomysł i Domarad wraz z trzema kolegami i kogo tam spotkali.
A w poprzednim odcinku...>>>
Rozdział I (#3)
Gdy wyszli (Siemisław i Domarad) na zewnątrz,
nieopodal pod gruszą czekali na nich trzej koledzy: Skuter, Munio i
Żółcik, a właściwie Sambor, Myślimir i Niedamir. W społeczności
lokalnej, a zwłaszcza szkolnej, znani byli raczej pod ksywami, a nie
prawdziwymi imionami.
Skuter słynął właśnie z charakterystycznych, przeciągłych gwizdów, którymi i tym razem udało mu się zwołać braci Basztów. Był odważnym, zdecydowanym i lubiącym ryzyko rówieśnikiem Siemisława, jedynie trzy miesiące młodszym. Jako nonkonformista lubił działać nieszablonowo i łamać schematy. Nudził się, kiedy brakowało mu wyzwań. W codziennym życiu polegał bardziej na intuicji, choć potrafił posługiwać się też racjonalnymi argumentami. Bardzo dobrze władał orężem, ale jeszcze lepiej językiem, z pomocą którego potrafił wygrać niejedną batalię i wzbudzić podziw ciętą ripostą. Jego twarz miała całkiem sympatyczne rysy, choć wyglądał dość buńczucznie, a momentami rzekłbyś arogancko. Zawsze nosił czapkę na bakier, spod której wystawały ciemne, kręcone loki.
Skuter słynął właśnie z charakterystycznych, przeciągłych gwizdów, którymi i tym razem udało mu się zwołać braci Basztów. Był odważnym, zdecydowanym i lubiącym ryzyko rówieśnikiem Siemisława, jedynie trzy miesiące młodszym. Jako nonkonformista lubił działać nieszablonowo i łamać schematy. Nudził się, kiedy brakowało mu wyzwań. W codziennym życiu polegał bardziej na intuicji, choć potrafił posługiwać się też racjonalnymi argumentami. Bardzo dobrze władał orężem, ale jeszcze lepiej językiem, z pomocą którego potrafił wygrać niejedną batalię i wzbudzić podziw ciętą ripostą. Jego twarz miała całkiem sympatyczne rysy, choć wyglądał dość buńczucznie, a momentami rzekłbyś arogancko. Zawsze nosił czapkę na bakier, spod której wystawały ciemne, kręcone loki.
- I jak, nażarło? – spytał Skuter, gdy bracia dotarli już na miejsce.
- My tak, ale i wy chyba też, bo widzę, że nie próżnujecie pod drzewem – zagadnął Domarad widząc jak Munio zajadał się gruszkami. Trudno było też nie zauważyć kieszeni Skutera, które znacząco zwiększyły swoją objętość zapewne pod wpływem owoców w nich przechowywanych.
Gruszek już wprawdzie
niewiele pozostało na drzewie, a zwłaszcza pod nim, ale stosunkowo
pogodna jesień sprawiła, że jeszcze o dziwo parę z nich nadawało
się do spożycia.
- No wiesz, czekanie kosztuje, a gruszki są odpowiednią walutą – odparł Skuter sięgając do kieszeni po kolejny owoc. – I w dodatku bardzo smaczną.
- Gruszki to bardzo wartościowe owoce. Na dodatek to ważne źródło jodu – dorzucił Munio. Ten również był piętnastolatkiem podobnie jak Siemko i Skuter, tyle że od obu był kilka miesięcy młodszy. Należał do Ajmejzjan-realistów. Lubił zestawiać z sobą argumenty „za” i „przeciw” w kontekście jakiejś sprawy. Był naturą flegmatyczną, praktyczną, logiczną i opanowaną. Nie zamykał się jednak w swoim matematyczno-realistycznym świecie, ale dał się lubić, o czym świadczyła jego obecność w tejże kompanii. Sumienność, wytrwałość i brak znużenia działaniami rutynowymi – to bez wątpienia cechy charakterystyczne Munia, czyli jak pamiętamy Myślimira.
Jedynym z trójki
przybyłych chłopców, który nie zajadał się gruszkami, był
Niedamir czy raczej Żółcik. To kolejny piętnastolatek w naszym
gronie. Jego ksywa związana była z niezwykle jasnożółtym kolorem
włosów, jakie ten Ajmejzjanin miał na swojej okrąglutkiej głowie.
Należał do tego rodzaju istot, które zaliczyć trzeba do
marzycieli, momentami niepoprawnych, dla których stąpanie po
twardym podłożu nijak się miało do bardziej pociągającego życia
z głową w chmurach. Dlatego nieraz zwykłe, codzienne czynności
były dla Żółcika nie lada wyzwaniem, podczas gdy metafizyczne
rozkminy wychodziły mu zawsze doskonale. Choć Niedamir miał
trudności z radzeniem sobie w świecie rzeczywistym był za to
wyśmienitym obserwatorem. To, co innym umykało, dla Żółcika było
czymś oczywistym i jak najbardziej uchwytnym.
Siemkowi, Domaradowi i innym kolegom nie od dziś wiadomym było, że Niedamir dużo myślał o siostrze braci Basztów – Zbyni. Chętnie przebywał w jej towarzystwie, chociaż był osobnikiem z natury dość nieśmiałym i w stanie onieśmielenia małomównym. Tym razem koledzy bez trudu dostrzegli wyraźne zakłopotanie na jego twarzy i częste spojrzenia na dom państwa Basztów. Raz po raz sięgał też do kieszeni.
fot. lobozunino, Pixabay.com |
Siemkowi, Domaradowi i innym kolegom nie od dziś wiadomym było, że Niedamir dużo myślał o siostrze braci Basztów – Zbyni. Chętnie przebywał w jej towarzystwie, chociaż był osobnikiem z natury dość nieśmiałym i w stanie onieśmielenia małomównym. Tym razem koledzy bez trudu dostrzegli wyraźne zakłopotanie na jego twarzy i częste spojrzenia na dom państwa Basztów. Raz po raz sięgał też do kieszeni.
Skuter, widząc
zakłopotanie i nieporadność kolegi, mrugnął znacząco do
kolegów, po czym odezwał się:
- Patrzcie go, jak się szykuje do startu. Już by chciał w tę pędy pogalopować, tylko trochę zabuksował. – Po czym dodał, już bardziej poważnie, dogryzając kolejną gruszkę – Nie czas teraz na dyrdymały i amory. Już pora ruszać do centrum, żebyśmy cokolwiek zobaczyli zanim się ciemno zrobi.
- I co, dużo ich jest? – zapytał Siemisław wyraźnie zainteresowany.
- Terazan to nie Jemelazur, ale i tak mały oddział przysłali – poinformował Skuter, z nutką gniewu i pogardy w głosie.
- To zrozumiałe. Za tydzień Achsap to i wolą mieć na oku grupy zieludów udające się na święto do stolicy. W takich okolicznościach łatwiej o niepokoje i zorganizowanie jakiegoś buntu – objaśnił Munio w swoim charakterystycznym, pełnym flegmy stylu.
- Dobra, zamiast gadać lepiej chodźmy, żebyśmy obrócili w tę i z powrotem na kolację – zarządził Domik i chłopcy udali się w drogę do centrum Terazanu, w którym mieszkali.
- Toż do tego pośpiechu przed chwilą zachęcałem – przypomniał Skuter.
Czterej chłopcy ruszyli
żwawym krokiem, tylko Żółcik po kilku chwilach ociągania się i
skrytym westchnieniu ruszył za nimi.
Szli w kierunku doliny, gdyż dom Basztów znajdował się na pewnym wzniesieniu. Terazan był dość dużym miastem, ale swoją wielkością zdecydowanie odbiegał zwłaszcza od stolicy ziemi Naanak (niegdyś wolnego i wspaniałego królestwa) – Jemelazur. Położony był w północnej część Naanaku, który już od lat wchodził w skład olbrzymiego imperium Omenirionu, którego granice zdawały się oplatać całe znane Ajmejzjanom uniwersum. Byli i tacy, którzy powiadali, że władza Omeniriończyków obejmuje też mityczne królestwa Rukremu, Sunewu, Mrasu, Sziwoju, a nawet Nrutasu, Naru i Nutpenu. Rokrocznie, gdy zbliżała się największa, prastara uroczystość obchodzona przez Naanakijczyków w Jemelazur, Cesarstwo Omenirionu wysyłało większą liczbę wojowników w celu utrzymania porządku. Mniej liczne garnizony stacjonowały wprawdzie w większych miastach Naanaku właściwie przez cały rok, ale święto wzmagało czujność Imperatora – władcy Omenirionu.
Bracia Basztowie i ich koledzy lubili przyglądać się potężnym wojom-Omeniriończykom, którzy nosili wspaniałe zbroje z dostojnymi hełmami na czele oraz długimi płaszczami, spływającymi po plecach. Ci zacni wojownicy nosili też najprzedniejsze uzbrojenie. Uwagę przykuwały szczególnie miecze z najlepszej stali, długie włócznie i nierzadko niezwyciężone tarcze. Chłopcy byli wielkimi wrogami Omenirionu i jego przedstawicieli, podobnie jak prawie wszyscy Naanakijczycy, ale umieli docenić to co piękne w sztuce wojennej. Omeniriończycy zazwyczaj nie wyrządzali krzywdy lokalnej społeczności, wyjąwszy sporadyczne wybryki rozzuchwalonych osobników. Choć życie toczyło się bez większych przeszkód, gdzieś jednak ciągle wyczuwano oddech okupanta. Nie była to prawdziwa wolność, o której bardzo wielu już nawet nie marzyło. Byli tacy Naanakijczycy i było ich wcale niemało, którzy przywykli do tej sytuacji i niespecjalnie zależało im czy są rzeczywiście wolni.
Na tronie w Jemelazur zasiadał wprawdzie władca Naanakijczyków, przez wielu z nich jednak nieuznawany i uważany za marionetkę okupanta. Największą i rzeczywistą władzę w stolicy i nad Naanakiem miał namiestnik działający tu z ramienia centrali Omenirionu mieszczącej się w dalekim Mungisorze – najpotężniejszym znanym powszechnie mieście.
Ale wróćmy do naszych chłopców. Po przejściu około 3 km byli już niedaleko od centrum Terazanu. Świadczyła o tym najdobitniej wzrastająca liczba przechodniów i jeźdźców. Dostrzegli już malowniczy rynek miasteczka oraz najwyższe zabudowania. Rozglądali się w poszukiwaniu wojów. Na czele szedł Siemko, a po jego bokach Skuter i Domarad. Zaraz za nimi poważny Munio i jeszcze trochę dalej stąpał Żółcik bacznie obserwując wszystko, co ich otaczało.
Wtem do uszu chłopców dobiegły odgłosy wydawane przez liczne kopyta koni.
Ciąg dalszy nastąpi :)
I jak? Podobało się?
Daj znać w komentarzu. Polub, podaj dalej. Dzięki!
Szli w kierunku doliny, gdyż dom Basztów znajdował się na pewnym wzniesieniu. Terazan był dość dużym miastem, ale swoją wielkością zdecydowanie odbiegał zwłaszcza od stolicy ziemi Naanak (niegdyś wolnego i wspaniałego królestwa) – Jemelazur. Położony był w północnej część Naanaku, który już od lat wchodził w skład olbrzymiego imperium Omenirionu, którego granice zdawały się oplatać całe znane Ajmejzjanom uniwersum. Byli i tacy, którzy powiadali, że władza Omeniriończyków obejmuje też mityczne królestwa Rukremu, Sunewu, Mrasu, Sziwoju, a nawet Nrutasu, Naru i Nutpenu. Rokrocznie, gdy zbliżała się największa, prastara uroczystość obchodzona przez Naanakijczyków w Jemelazur, Cesarstwo Omenirionu wysyłało większą liczbę wojowników w celu utrzymania porządku. Mniej liczne garnizony stacjonowały wprawdzie w większych miastach Naanaku właściwie przez cały rok, ale święto wzmagało czujność Imperatora – władcy Omenirionu.
Bracia Basztowie i ich koledzy lubili przyglądać się potężnym wojom-Omeniriończykom, którzy nosili wspaniałe zbroje z dostojnymi hełmami na czele oraz długimi płaszczami, spływającymi po plecach. Ci zacni wojownicy nosili też najprzedniejsze uzbrojenie. Uwagę przykuwały szczególnie miecze z najlepszej stali, długie włócznie i nierzadko niezwyciężone tarcze. Chłopcy byli wielkimi wrogami Omenirionu i jego przedstawicieli, podobnie jak prawie wszyscy Naanakijczycy, ale umieli docenić to co piękne w sztuce wojennej. Omeniriończycy zazwyczaj nie wyrządzali krzywdy lokalnej społeczności, wyjąwszy sporadyczne wybryki rozzuchwalonych osobników. Choć życie toczyło się bez większych przeszkód, gdzieś jednak ciągle wyczuwano oddech okupanta. Nie była to prawdziwa wolność, o której bardzo wielu już nawet nie marzyło. Byli tacy Naanakijczycy i było ich wcale niemało, którzy przywykli do tej sytuacji i niespecjalnie zależało im czy są rzeczywiście wolni.
Na tronie w Jemelazur zasiadał wprawdzie władca Naanakijczyków, przez wielu z nich jednak nieuznawany i uważany za marionetkę okupanta. Największą i rzeczywistą władzę w stolicy i nad Naanakiem miał namiestnik działający tu z ramienia centrali Omenirionu mieszczącej się w dalekim Mungisorze – najpotężniejszym znanym powszechnie mieście.
Ale wróćmy do naszych chłopców. Po przejściu około 3 km byli już niedaleko od centrum Terazanu. Świadczyła o tym najdobitniej wzrastająca liczba przechodniów i jeźdźców. Dostrzegli już malowniczy rynek miasteczka oraz najwyższe zabudowania. Rozglądali się w poszukiwaniu wojów. Na czele szedł Siemko, a po jego bokach Skuter i Domarad. Zaraz za nimi poważny Munio i jeszcze trochę dalej stąpał Żółcik bacznie obserwując wszystko, co ich otaczało.
Wtem do uszu chłopców dobiegły odgłosy wydawane przez liczne kopyta koni.
Ciąg dalszy nastąpi :)
I jak? Podobało się?
Daj znać w komentarzu. Polub, podaj dalej. Dzięki!
Komentarze
Prześlij komentarz