Drodzy powieściolubcy :)
W poprzednim odcinku rozpoczęliśmy narrację drugiego rozdziału mojej powieści. Dzisiaj ciąg dalszy, m.in. o niezwykłej rozmowie matki z synem.
Kto jeszcze nie czytał zapraszam do lektury wcześniejszego odcinka >>>.
I jedziemy dalej!
Ciąg dalszy nastąpi :)
Uzbrójcie się, proszę, w cierpliwość. Już w następnym odcinku powieści dowiecie się, co było dalej. A zatem do następnego razu.
W poprzednim odcinku rozpoczęliśmy narrację drugiego rozdziału mojej powieści. Dzisiaj ciąg dalszy, m.in. o niezwykłej rozmowie matki z synem.
Kto jeszcze nie czytał zapraszam do lektury wcześniejszego odcinka >>>.
I jedziemy dalej!
fot. Myriams-Fotos, Pixabay.com |
Rozdział II (#2)
Siemisław Baszta nie od
razu odpowiedział, ale widać było, że zmaga się z sobą i szuka
najlepszych słów, żeby opowiedzieć o szczegółach zajścia. Pani
Baszcina postanowiła przyjść mu z pomocą:
- To może najpierw ja opowiem o tym, co mnie spotkało, gdy byłam tylko cztery lata starsza od ciebie. – Siemisław spojrzał na mamę, a ta kontynuowała swoją opowieść. – To było na krótko przed moim ślubem z tatą. Bardzo się cieszyłam, ale jednocześnie miałam w sobie dość spore obawy, jak to wszystko przebiegnie i czy w ogóle podołam roli żony i matki. I tak pewnego razu, gdy tata pojechał do miasteczka załatwić kilka przedślubnych spraw ja krzątałam się w moim rodzinnym domu wokół swoich przygotowań, a jak wiesz, pannie młodej zawsze trudniej wszystko dopiąć na ostatni guzik, bo trzeba zakrzątnąć się koło sukni ślubnej i wszystkich spraw kobiecych. Ale to mniej ważne. Zdecydowanie ważniejsze jest to, że tamtego dnia, pamiętam jakby to było dzisiaj, wyszłam sobie przed dom, bo to był ciepły letni dzień. Akurat moja mama i siostry wyszły do sąsiadów, żeby omówić jakieś weselne kwestie. Usiadłam na ławeczce i majstrowałam przy sukni. Nuciłam sobie jakąś tam melodyjkę, żeby umilić czas. I wtedy...
Tu pani Dobrochna
przerwała wywód, a Siemko przełknął ślinę i nie przestawał
patrzyć na mamę.
- I co było dalej? – ponaglił mamę, gdyż jej opowieść wyraźnie go zainteresowała. Zresztą trudno się dziwić.
Pani Baszcina
uśmiechnęła się i mówiła dalej:
- I wtedy usłyszałam słowa: „Miło spotkać cię osobiście, droga pani”. Serce zabiło mi mocniej, ale nie wiedzieć czemu, wcale tak bardzo się nie wystraszyłam. Spojrzałam w kierunku skąd dochodził nieznajomy głos i moim oczom ukazał się mężczyzna około lat czterdziestu, w eleganckim, choć nieco przyniszczonym stroju. Na jego ramieniu spoczywał kij, na którego końcu zwisał woreczek na prowiant. Jako niewieście nie uszło mojej uwadze to, że pomimo dość schludnego wyglądu, jego sandały wyglądały na bardzo zniszczone i zbyt wiele razy używane. Patrzył na mnie spokojnym wzrokiem, a jego twarz była nader sympatyczna, co jeszcze bardziej mnie ośmieliło. Była tak jasna i czysta, że niemal jaśniała w jakiś tajemniczy sposób. Jako osoba wychowana w domu, gdzie gościnność ceniono zawsze bardzo wysoko (zresztą wiesz jaka była twoja babcia, a moja mama) zaproponowałam mu nawet herbatę i ciastko. On podziękował za propozycję, ale powiedział: „Zaraz muszę iść dalej, ale nim to się stanie muszę ci oznajmić coś bardzo ważnego”. Zdało mi się, że obcy nieco spoważniał, więc i ja zaczęłam go słuchać z jeszcze większą uwagą.
Mama Siemisława znów
przerwała opowieść. Syn uniósł się nieco na łokciach i
wpatrywał się w nią z niekłamanym zainteresowaniem, a ona zdawała
się dokładnie przypominać to, co teraz miała przekazać, żeby
nie pominąć albo nie przekręcić ani jednego słowa. Siemko nie
mógł się doczekać następnych słów, ale też nie śmiał
ponaglać mamy i mącić tych tajemniczych chwil, jakie teraz właśnie
się rozgrywały. Wreszcie uśmiechnęła się nieznacznie i
spoglądając na księżyc mówiła dalej, a mówiąc akcentowała
każde słowo:
- Nieznajomy powiedział mi: „Władca władców, cesarz cesarzy, król królów zasiadający na tronie w Królestwie Kajlum pragnie dokonać wielkich rzeczy posługując się Waszą rodziną, Twoją, o pani, i Witosława”. Nie mogłam uwierzyć tym słowom i nie wiedziałam co powiedzieć. Przyszło mi do głowy pytanie, więc zadałam je nieznajomemu: „Ale na czym te wielkie rzeczy będą polegać?”. On zaraz mi odpowiedział: „Patrzcie w dobrze uformowane serce i starajcie się go słuchać. Nie zapominajcie jednak o rozumie, który musi panować nad fałszywymi pobudkami serca. Serce z kolei musi nieraz przełamywać sztywną logikę umysłu. Siłą spajającą to wszystko zawsze musi być miłość. To ona jest odpowiedzią na wszelkie pytania i wątpliwości”. Gdy ja jeszcze zastanawiałam się nad tymi słowami mądrości, obcy powiedział jeszcze: „W siedem miesięcy po Waszym ślubie przyjdę do Ciebie, pani, i do Twojego męża i zapytam o Waszą zgodę do wzięcia udziału w tej misji”. Nim cokolwiek zdążyłam jeszcze wyrzec albo o cokolwiek jeszcze zapytać, obcy odwrócił się i poszedł sobie. Przez chwil kilka nie mogłam przyjść do siebie, ale gdy już trochę ochłonęłam, szybko wstałam i rozejrzałam się dokoła, a wreszcie popatrzyłam w kierunku, w który udał się nieznajomy. Nikogo już jednak tam nie było, a niebawem wróciły moja mama i siostry.
- I co, ten nieznajomy przyszedł znowu o ustalonej porze? – Siemko chciał poznać dalszy ciąg tej historii. Mama pokiwała twierdząco głową i odpowiedziała synowi:
- Dokładnie siedem miesięcy po ślubie w pogodny dzień krzątaliśmy się z tatą koło domu. Kiedy przed ślubem opowiedziałam mu o spotkaniu z nieznajomym, nie chciał dać temu wiary i widziałam, jak walczył z sobą. Potem stopniowo dzień po dniu przeszliśmy do porządku dziennego, a może nawet uznaliśmy tę sprawę za niebyłą. Ja jednak od czasu do czasu wracałam myślami do tego tajemniczego spotkania i jeszcze bardziej tajemniczych słów. A raczej to te myśli same przychodziły mi do głowy im bardziej zbliżała się umówiona pora jego powtórnej wizyty. I właśnie, jak wspomniałam, dokładnie w siódmą miesięcznicę naszego ślubu obcy przyszedł znowu. Wyglądał niemal dokładnie tak samo jak poprzednim razem. Nie powiedział nic innego tylko zapytał: „Czy zgadzacie się?”. Twój tata już wiedział, z kim mamy do czynienia. Przytulił mnie do serca, popatrzył mi w oczy i po dłuższej chwili zastanowienia, oboje wraz powiedzieliśmy nieznajomemu: „Tak”.
Po słowie „tak”
mama odwróciła głowę w stronę syna i długo patrzyli sobie w
oczy. Siemisław zapytał wreszcie cichym, nieco drżącym z
przejęcia głosem:
- Czy ten obcy powiedział coś jeszcze, czy sobie już poszedł?
Pani Dobrochna
pospieszyła z odpowiedzią:
- To my zapytaliśmy się jaką funkcję pełni w Królestwie Kajlum, bo przecież byle kto zapewne nie przybyłby do nas z tak ważną, jak mówił, misją. A on na to: „Mam na imię Leirbag i jestem jednym z trzech suleginajów. Należę do najbliższej świty króla królów. A tymczasem bądźcie pozdrowieni i przyjmijcie szczere podziękowanie od władcy władców za Waszą zgodę”. Następnie skłonił głowę, uśmiechnął się i poszedł w swoją stronę. Na odchodnym powiedział jeszcze: „Nie bójcie się”. A ja, muszę ci powiedzieć, wtedy bardzo wyraźnie poczułam jak poruszyłeś się w moim brzuchu.
- Ale przecież gdyby ten Leirbag był kimś ważnym w Kajlum, to przybyłby z całym orszakiem. Przecież w Omenirionie czy i u nas w Naanaku, nawet mniej ważne osobistości nie ruszą się nigdzie bez zaufanej świty. – Siemkowi ta sprawa jakoś nie chciała zmieścić się w głowie.
- Wiele pytań można by zadać, synku – uspokajała Siemisława pani Dobrochna – ale jak Leirbag sam powiedział, musimy zdać się na miłość. To ona jest odpowiedzią na wszystko.
Siemka ta odpowiedź nie
do końca zadowoliła, bo co ma piernik do wiatraka. Gdy tak się
zastanawiał się i rozmyślał poczuł na ramieniu rękę mamy i
zdało mu się, że od razu więcej rozumie. W sumie to mało
ogarniał rozumem, ale wewnętrznie czuł, że to musi być prawda,
bo to takie namacalne, ale jednocześnie dalekie i nadnaturalne.
Dziwne, że choć Siemko był świadkiem tamtego zdarzenia jeszcze
jako lokator w brzuchu mamy, miał nieokreślone bliżej wrażenie,
iż świadomie brał w tym udział. Miał też udział w „tak”
rodziców, choć sam go nie wypowiedział. Od najmłodszych lat
wierzył jednak, że gdzieś na północy istnieje Królestwo Kajlum
i brał to za coś oczywistego, choć bardzo, bardzo wielu nawet
mieszkańców Naanaku i samego Jemelazuru kpiło sobie z tych, którzy
uważali Kajlum za rzeczywiste królestwo. Dla nich jedynie realnym
władztwem był wszechobecny i przepotężny Omenirion.
Z rozmyślań wyrwała
Siemka prośba mamy:
- Może opowiesz mi teraz ty, co cię spotkało dzisiaj, gdy poszliście z kolegami do centrum Terazanu?
Siemisław czuł, że
nie może ukryć przed mamą żadnego szczegółu i też tak naprawdę
nie miał zamiaru.
- Wiem, że wy nie pochwalacie naszych wizyt w pobliżu wojsk Omenirionu, ale nam chłopakom trudno się nieraz powstrzymać. Niezależnie jak by ich oceniać, ich uzbrojenie jest super. I dzisiaj też tam właśnie poszliśmy i skryci w bezpiecznym miejscu patrzyliśmy się jak sobie tamci wesoło gwarzą przy jednej z karczm na rynku; rozsiedli się wygodnie – opowiadał Siemko i gdy doszedł do decydującego momentu opowieści wytężył zmysły, żeby wszystko dokładnie sobie przypomnieć i mówił dalej – i wtedy zdarzyło się coś dziwnego.
Ciąg dalszy nastąpi :)
Uzbrójcie się, proszę, w cierpliwość. Już w następnym odcinku powieści dowiecie się, co było dalej. A zatem do następnego razu.
Podobało się? A może masz jakieś "ale"? Zapraszam do komentowania. Dzięki.
OdpowiedzUsuńPS To pierwszy komentarz na tym blogu :)