Czas na już siódmy odcinek powieści. Serdecznie zapraszam do lektury poprzedniego >>> i tego, który przed Wami. Przyjemnego czytania!
Jeśli podobał Wam się ten odcinek przekażcie go dalej. Mile widziane również komentarze i polubienia. Dzięki.
fot. Yomare, Pixabay.com |
Rozdział II (#3)
Z rozmyślań wyrwała
Siemka prośba mamy:
- Może opowiesz mi teraz ty, co cię spotkało dzisiaj, gdy poszliście z kolegami do centrum Terazanu?
Siemisław czuł, że
nie może ukryć przed mamą żadnego szczegółu i też tak naprawdę
nie miał zamiaru.
- Wiem, że wy nie pochwalacie naszych wizyt w pobliżu wojsk Omenirionu, ale nam chłopakom trudno się nieraz powstrzymać. Niezależnie jak by oceniać Omenirion, ich uzbrojenie jest super. I dzisiaj też tam właśnie poszliśmy i skryci w bezpiecznym miejscu patrzyliśmy się jak sobie tamci wesoło gwarzą przy jednej z karczm na rynku; rozsiedli się wygodnie – opowiadał Siemko i gdy doszedł do decydującego momentu opowieści wytężył zmysły, żeby wszystko dokładnie sobie przypomnieć i mówił dalej – i wtedy zdarzyło się coś dziwnego. W pobliżu tamtych pojawił się jakiś nieznajomy. Nie wiem, jak tam się znalazł, skąd przyszedł, bo jego obecność uświadomiłem sobie nagle. Miałem wrażenie, że rycerze Omenirionu w ogóle nie zwracają na niego uwagi. Kiedy tak się mu przyglądałem, poczułem jakby mi coś zmroziło plecy i po całym ciele przeleciały mi dreszcze. Obcy powoli posuwał się do nas. Zerkałem na Domarada i pozostałych, ale tamci wyglądali tak, jakby w ogóle nie dostrzegali tego co ja widziałem. Wiesz dobrze, mamo, że byle co nie może mnie wyprowadzić z równowagi, ale perspektywa tego, że ten obcy odkryje naszą obecność i poinformuje tamtych z Omenirionu, nie napawała optymizmem. Najgorsze było to, że stałem się jakiś bezwładny; nie miałem siły, żeby podjąć jakieś działania: albo zarządzić ewakuację, albo stawić czoła zagrożeniu.
Siemko na chwilę
przerwał wypowiedź. Zbierał w sobie wspomnienia i myśli. Potem
mówił dalej:
- Nagle obcy się zatrzymał mniej więcej w połowie drogi między żołnierzami i miejscem, gdzie byliśmy ukryci. Chociaż od czasu do czasu chodzili tamtędy mieszczanie, bo przecież to rynek, ja od pewnego czasu nie dostrzegałem prawie nikogo poza obcym. Inni chyba też nie zwracali na niego uwagi, tak jakby go tam nie było. Teraz widziałem lepiej jego strój: był ubrany bardzo podobnie do Omeniriończyków, ale zbroja, płaszcz, hełm – wszystko to było jednak takie jasne i błyszczące, że aż lekko zmrużyłem oczy. Bez trudu zauważyłem, że obcy to ktoś znakomicie zbudowany i doświadczony w boju – można mu pozazdrościć muskułów i w ogóle całej postury. Nie widziałem jednak jego twarzy, bo zakrywała ją część hełmu. Nawet oczy były schowane gdzieś głęboko pod twarzową osłoną. Próbowałem odwrócić głowę, ale nie mogłem; coś mnie powstrzymywało.
Siemko znów zrobił
krótką pauzę w swojej opowieści. Mama widziała, że zaraz powie
jej o czymś kluczowym. Syn kontynuował:
- Nagle usłyszałem dźwięk ostrza wysuwanego z pochwy. Oderwałem wreszcie wzrok od oczu tamtego i zobaczyłem w jego dłoniach miecz. Ale co to był za miecz! – Twarz chłopaka rozpromieniła się, kiedy o tym opowiadał. – Coś nie do opisania. Teraz z kolei nie mogłem się napatrzyć temu cudeńku. To był najpiękniejszy miecz jaki widziałem. Nawet w żadnym z miejsc, gdzie przechowują prastare miecze, nie widziałem takiego jak ten. Wydawało mi się, że czas się zatrzymał. Z tego zamyślenia obudziła mnie dopiero chwila, kiedy jegomość uniósł nieco ten miecz, obrócił się i skierował ostrze w stronę nadal rozmawiających i śmiejących się rycerzy. Teraz jakby na nowo zdałem sobie sprawę z ich istnienia. Znowu kilka chwil minęło i tamten odwrócił się z powrotem w moją stronę: ułożył miecz na wewnętrznej stronie dłoni i miałem wrażenie, że chce mi go wręczyć. Zrobił kilka kroków w naszą stronę. Zachwyt przezwyciężył czujność i już nawet nie mogłem się doczekać, aż mi go wręczy. Wtedy stało się coś, czego już w ogóle nie umiem wytłumaczyć. Jeżeli w ogóle coś potrafię rzeczowo wyjaśnić. Kiedy tamten był już całkiem blisko na mieczu dostrzegłem kilka śladów krwi. Nie wiem czy one już wcześniej były, ale ich nie widziałem, czy dopiero nagle się pojawiły. A jeśli tak, to co to za krew...? Co gorsze, tej krwi robiło się coraz więcej. Widziałem w życiu krew, ale ten widok zadziałał na mnie bardzo złowrogo. I wtedy odwróciłem się, oparłem plecy o stertę desek, za którą się kryliśmy i osunąłem się na ziemię.
- I wtedy koledzy zaczęli do ciebie mówić i odzyskałeś pełną świadomość. Potem uniosłeś się, popatrzyłeś w miejsce, gdzie stał nieznajomy, ale jego już tam nie było – dokończyła mama Siemisława. Ten spojrzał na nią jakby wyrwany z głębokiego zamyślenia i zapytał:
- Skąd wiesz?
- Myślisz, że tylko ja się o ciebie martwię. – Odpowiedź mamy szybko uzmysłowiła synowi, że Domarad już opowiedział przynajmniej najważniejsze fakty z dzisiejszego zajścia na rynku Terazanu i to on był źródłem informacji mamy.
I zapadła cisza. Pani
Baszcina i jej syn wpatrywali się w okno, przez które ciągle
dostawało się mdłe światło księżyca, choć ten akurat przebył
już znaczny odcinek nieba w trakcie trwania rozmowy matki z synem.
Siemisław przypomniał sobie pewne wydarzenie sprzed trzech lat;
przypomniał sobie tamten wieczór, a właściwie już noc, kiedy
wyszedł po drewno; bardzo dobrze pamiętał tamto uczucie, choć nie
byłby chyba w stanie teraz w jakikolwiek sposób go opisać. Mimo to
teraz jednak czuł, że tamto zajście i to dzisiejsze, i te
spotkania rodziców z nieznajomym sprzed lat – to wszystko było ze
sobą jakoś powiązane. Dopiero po kilku chwilach trwających niemal
wieczność Siemko odezwał się znowu do pani Dobrochny:
- Mamo, czy to znaczy, że... no wiesz... że ja mam z mieczem zwrócić się przeciw Omenirionowi? – Siemisław był niezwykle walecznym młodzieńcem, któremu odwagi i ponadprzeciętnych umiejętności posługiwania się mieczem zazdrościli właściwie wszyscy. Domarad i kilku innych kolegów również walczyło wyśmienicie, ale Siemko był ponad wszelkimi kategoriami. Tak czy inaczej sama myśl o konfrontacji z najpotężniejszym w dziejach imperium, które rządziło zdecydowaną większością znanych królestw, wydawała mu się wprost nieprawdopodobieństwem. Co innego uznanie na arenie szkoły czy nawet miasta, a co innego stanięcie oko w oko z choćby najmniejszym odziałem Omenirionu, po którego stronie stała nawet większość elit Naanaku, a już na pewno bardzo, bardzo wielu wolało politykę ugodową od chwytania za miecz.
Twarz pani Dobrożyźni
właściwie przez całą rozmowę była pogodna i pełna spokoju,
choć nieco przybladła i stała się nieco bardziej poważna niż
zwykle. Mama przytuliła syna bardzo mocno i szepnęła mu do ucha:
- Mogę ci tylko powtórzyć słowa suleginaja Leirbaga. Pamiętasz? „Patrzcie w dobrze uformowane serce i starajcie się go słuchać. Nie zapominajcie jednak o rozumie, który musi panować nad fałszywymi pobudkami serca. Serce z kolei musi nieraz przełamywać sztywną logikę umysłu. Siłą spajającą to wszystko zawsze musi być miłość. To ona jest odpowiedzią na wszelkie pytania i wątpliwości”.
Pani Dobrochna jakoby
wychodząc naprzeciw wątpliwościom syna dodała:
- Spróbuj porozmawiać jutro z Waszym mistrzem Racimirem. On jest wielkim wojownikiem, a poza tym znanym orędownikiem Królestwa królestw – Kajlum. Na pewno coś ci poradzi.
- Dziękuję mamo. Na Ciebie, na tatę, na Domika i Zbynię, zawsze można liczyć. Ale na ciebie szczególnie... – Siemisław jeszcze mocniej przytulił się do mamy. Choć istotnie bardzo lubił rodziców i rodzeństwo, odkąd był już nastolatkiem, nie przepadał za zbytnim okazywaniem czułości. Miał przede wszystkim duszę wojownika i po prostu mu nie wypadało. Tym razem jednak duży kamień może nie tyle spadł z jego serca, bo nadal miał wiele, bardzo wiele wątpliwości, ale jednak nieco odsunął się i ulżyło Siemkowi na sercu.
Mama ucałowała go w
czoło i wstała.
- Pora już bardzo późna. Odpocznij, żebyś jutro miał siłę władać mieczem – pani Dobrochna w swoim stylu serdecznie się uśmiechnęła, podeszła do drzwi i obejrzawszy się jeszcze na syna, otworzyła drzwi pokoju.
Siemisław już miał ją
zatrzymać, żeby jeszcze coś jej opowiedzieć, ale wprost nie
wiedział jak to zrobić. Nie to, że nie chciał, ale po prostu nie
potrafił. Zagadnął tylko „mamo!”. Ale kiedy ona zatrzymała
się we drzwiach i zapytała o co chodzi, on jednak zmienił temat,
ale nie skłamał: „bardzo cię kocham”. Pani Dobrochna jeszcze
serdeczniej się uśmiechnęła i odpowiedziała: „ja ciebie też,
synku. Bardzo, bardzo”. I wyszła.
Starszy z braci Basztów
położył się wygodnie, przykrył kołdrą, obrócił na prawy bok
i przez jakiś jeszcze czas nie mógł zasnąć. Po głowie krążyło
mu bardzo wiele najrozmaitszych myśli. Wśród nich były i te o
jutrzejszej rozmowie z mistrzem Racimirem. „Co on mi doradzi?” –
m.in. i taka myśl wałęsała się po Siemkowej głowie. Zapomniał
nawet, że jutro podobno obaj z bratem mają dostać od mistrza
jakieś prezenty. Nawet nie przypuszczał co już dla nich było
przygotowane i co spoczywało spokojnie w ozdobnej skrzyni w domu
Racimira, gotowe do wręczenia.
Jeśli podobał Wam się ten odcinek przekażcie go dalej. Mile widziane również komentarze i polubienia. Dzięki.
Komentarze
Prześlij komentarz