Zapraszam Was, moje Drogie i moi Drodzy, na drugi odcinek mojej powieści. Zapraszam do lektury wpisu numer 1 >>>, żebyśmy wiedzieli co było wcześniej. A potem życzę już udanego zatopienia się w lekturze!
Zależy mi na Waszych opiniach. Co myślicie o takim tekście? Możecie też podrzucić go komuś innemu do wglądu. Im więcej komentarzy i opinii tym lepiej. A jeśli jeszcze pojawią się jakieś polubienia, to już w ogóle cudownie :)
Rozdział I (#2)
Pierwszy zerwał się
Domarad, przeciągnął się kilka razy, ziewnął i podszedł ku
drzwiom. Siemisław również uniósł się nieco podpierając łokciami, ale nim zdążył wstać, zagadnął go młodszy brat:
- Wstawaj śpiochu, bo zjem za ciebie!
Siemko uśmiechnął się
i spokojnie, ale stanowczo odpowiedział:
- Spróbuj tylko, a poczujesz jutro co znaczy mój miecz. – Starszy z Basztów nawiązał do jutrzejszego treningu, już z użyciem prawdziwych mieczy, który tradycyjnie mieli odbyć z mistrzem Racimirem.
- Czego jak czego, ale miecza w twojej ręce to wypada się obawiać. Wiem coś na ten temat – odpowiedział Domik.
I tak bracia,
zamieniwszy z sobą tych kilka uwag i odłożywszy miecze oraz
kolczugi, wkroczyli do jadalni. Było to pomieszczenie dość
przestronne i zadbane. Główna tego zasługa spoczywała w
pracowitych rękach pani domu, której od czasu do czasu pomagała
córka Zbygniewa, 12-latka, młodsza siostra Siemisława i Domarada.
Na środku sali stał średniej wielkości stół, przy którym
zasiadała już Zbynia i zajadała się pyszną sałatką.
Była dzisiaj w doskonałym humorze, ale nikt nie dał gwarancji, że
za moment nie przydarzy jej się jakiś dołek emocjonalny. Taka już
była Zbynia Baszcianka.
Widząc wchodzących do jadalni braci, zagadnęła ich:
Widząc wchodzących do jadalni braci, zagadnęła ich:
- Już pomachaliście sobie tymi patykami? Domik, pewnie ci Siemko spuścił lanie, co?
Domarad, rozsiadając
się wygodnie obok niej, odpowiedział jej z nie mniejszą uszczypliwością:
- A żebyś wiedziała, że trochę tak. Ostatecznie to jednak ja byłem górą. – W tym momencie Domik popatrzył z wyższością na Siemisława, który tylko nieznacznie się uśmiechnął i niespecjalnie przejął słowami brata. Spokojnie nakładał sobie porcję sałatki na talerz.
fot. pastel100, Pixabay.com |
- Tak, już ci wierzę. Siemko pewnie zrobił rach, ciach, bach i po sprawie – obstawała przy swoim siostra, spoglądając badawczo na najstarszego brata, żeby ten zabrał wreszcie głos. Wypowiadając te słowa wykonała kilka ruchów ręką jak gdyby walczyła z użyciem miecza.
Nim jednak zdążył coś
powiedzieć na swoją obronę, uprzedził go Domarad, nieco
zmieniając temat rozmowy:
- A tyś taka wesolutka, bo może odwiedzi cię dziś adorator? – Te słowa brata zadziałały na dość impulsywną z natury Zbynię jak płachta na byka. Zmieniła się na swojej pucołowatej twarzyczce nie do poznania i z wielką złością zerwała z krzesła na równe nogi. Krzyknęła:
- Nie wiem o kim mówisz! Odczep się lepiej ode mnie! – Zbynia już chciała nawet wybiec z jadalni, ale w tym momencie weszli rodzice. W międzyczasie pani Baszcina poszła zawołać na podwieczorek pana Basztę, który miał na imię Witosław. Był wysokim mężczyzną, podobnie jak żona bardzo lubianym przez wszystkich, znanym z pomocniczości i serdeczności, a kiedy było trzeba, również i stanowczości. Ta ostatnia cecha uwydatniła się właśnie teraz, gdy pan Witosław nieco podniesionym, ale ciągle serdecznym głosem zachęcił dzieci do zachowania spokoju. Podszedł, pogłaskał synów po głowach, ucałował córkę i zasiadł do stołu. W jego ślady poszła i pani Baszcina. Ojciec rodziny bardzo lubił pracować w swoim garażu i nieraz szalenie trudno było go zwołać na posiłek. Tym razem jednak udało się to stosunkowo szybko.
Rodzina Basztów
konsumowała zatem podwieczorek. Po kilku chwilach spędzonych na
zaspokajaniu pierwszego głodu odezwał się pan Witosław:
- I jak tam chłopcy? Rozumiem, że dzisiejszy trening wam się udał?
- Tak, szczególnie końcówka – wyrwał się z odpowiedzią dumny Domarad. Zbynia skwitowała jego odpowiedź nieco obrażoną minką. Córka Basztów bardziej kibicowała starszemu ze swoich braci. Z Domikim od czasu do czasu lubiła się posprzeczać, choć oczywiście nie były to kłótnie jakoś drastycznie rzutujące na ich bratersko-siostrzane więzi. Ot, takie tam wzajemne docinki.
Tata Baszta nie wnikał
jednak w szczegóły dzisiejszego treningu, bo po głowie chodziła
mu inna myśl.
- Doszły mnie słuchy, że mistrz Racimir szykuje dla was na jutro jakieś szczególne prezenty – powiedział pan Witosław i z pewną dozą tajemniczości w oczach spojrzał na synów. Siemisław i Domarad przerwali jedzenie, patrzyli to na siebie, to na ojca.
- Skoro tak, to pewnie z okazji święta Achsap, które już przecie za tydzień. Nie wiesz, tato, co to może być? – Siemisław próbował wyciągnąć z taty jak najwięcej informacji.
Pan Witosław wychylił
szklankę wody do połowy, potem uśmiechnął się i powiedział;
- Nie znam szczegółów. A gdybym nawet wiedział co to za prezenty, to i tak bym wam nie powiedział. Przecież to ma być niespodzianka.
- Oj tam, oj tam, niespodzianka – trochę zdenerwował się Domarad. – Nie wiem po co ajmejzjanie wymyślili coś takiego jak niespodzianka! Lepiej byłoby wszystko wiedzieć od razu i świat byłby ciekawszy. Nie trzeba by było tyle czekać.
- A ja tam lubię dostawać niespodzianki – wtrąciła się Zbynia – i chętnie też bym coś jutro dostała od pana Racimira. Tatusiu, a czy i dla mnie będzie coś miał pan Racimir? – zwróciła się z błagającą miną do pana Witosława.
Ojciec pogłaskał jej
śliczne płowe włosy i odniósł się do jej pytania:
- Moja ty księżniczko, pan Racimir trenuje Siemka i Domika, więc dla ciebie raczej nie będzie miał prezentu, a przynajmniej zapewne nie taki jak dostaną chłopcy.
Zbynia trochę się
zasmuciła, ale nie tak bardzo, gdyż niewyraźny uśmiech zagościł
na jej buźce, która jak wiemy potrafiła co chwila zmieniać się w
odmiennych nastrojach niczym w kalejdoskopie. Domarad znów nie
wytrzymał i postanowił nieco siostrze dokuczyć:
- Przecież ty już masz kogoś, kto cię obdarowuje. – Po tych słowach brata córka Basztów chwyciła za serwetkę i cisnęła nią w Domika, który nie krył się ze swoim chichotem. Zdążyła jeszcze krzyknąć: „Domiiiiiiiik!!!”, po czym członkowie rodziny siedzący przy stole usłyszeli gwizdy dobiegające z zewnątrz przez uchylone okno.
Siemisław i Domarad od
razu bezbłędnie odgadli kto był autorem tych charakterystycznych odgłosów.
Mało tego – nawet państwo Basztowie i Zbynia nie mieli
wątpliwości kto to taki.
- Dobra, musimy się zbierać, bo chłopaki już są – oznajmił Domik. Kilkoma łykami opróżnił szklankę. Włożył ostatni kęs jabłka do ust i obaj z Siemkiem wstali od stołu. Teraz odezwała się mama:
- Tylko wróćcie na kolację. Zaproście też kolegów.
- Tak, mamo, postaramy się i przekażemy zaproszenie – zapewnił Siemko, po czym chłopcy opuścili jadalnię pożegnawszy się z rodzicami i siostrą.
Mama krzyknęła jeszcze
za nimi:
- Tylko uważajcie na siebie i może nie idźcie do centrum miasta. Zbliża się święto i kręci się coraz więcej Omeniriończyków.
- Bez obaw! Nic nam nie będzie! – odpowiedział jej Domarad, choć jego głos dobiegał już zza drzwi.
Gdy wyszli na zewnątrz,
nieopodal pod gruszą czekali na nich trzej koledzy: Skuter, Munio i
Żółcik, a właściwie Sambor, Myślimir i Niedamir.
Dzięki za zapoznanie się z tekstem. I jak? Podobało się?
Za jakiś czas zapewne ukaże się dalszy ciąg rozdziału pierwszego, w którym dowiecie się m.in. co spotka Siemisława, Domarada i ich kolegów.
Serdecznie zapraszam :)
Dzięki za zapoznanie się z tekstem. I jak? Podobało się?
Za jakiś czas zapewne ukaże się dalszy ciąg rozdziału pierwszego, w którym dowiecie się m.in. co spotka Siemisława, Domarada i ich kolegów.
Serdecznie zapraszam :)
Komentarze
Prześlij komentarz